www.pyrkiwpodrozy.com. Wszelkie prawa zastrzeżone.
pyrkiwpodrozy.com
Nasza trasa wyglądała następująco : Entebbe - Kampala - Jinja - Lake Nkuruba - Katunguru - Kabale - Ruhengeri - Gisenyi - Kigali - Kahama - Igunga - Katesh - Arusha - Lake Manyara NP - Ngorongoro Crater - Dar es Salaam - Kendwa - Zanzibar Town.
Przelicznik walut: 1000 UGX = 1,5 PLN
Do ogrodu wcale nie jest tak łatwo trafić, kilka razy pytamy o drogę. Miłym zaskoczeniem jest dla nas możliwość dogadania się po angielsku. Bilet do ogrodu kosztuje 2000/os plus 2000 za aparat. Przy wejściu dołącza do nas 'przewodnik' - chłopak, który chce sobie dorobić oprowadzając nas po ogrodzie. Jesteśmy zadowoleni bo sporo nam pokazuje i wyjaśnia. W czasie spaceru, nawet nie wiem kiedy, do mojeg klapka dostaje się fire ant, całe szczęcie nie wgryza się w moją stopę tylko w but, do tego stopnia, że mam problemy z jej usunięciem. W ogrodzie odbywa się jakaś impreza - podobno to Koreańczycy się bawią.W przewodniku piszą, że w Entebbe jest laotańska restauracja prowadzona przez siostry z Laosu, w związku z tym, że bardzo smakuje nam ta kuchnia postanawiamy odnaleźć opisany lokal. Niestety poszukiwania kończą się fiaskiem, pytamy kilku osób ale niestety nikt nic takiego nie kojarzy więc nie jest w stanie pokazać nam drogi. Stołujemy się w pierwszej napotkanej knajpie. Nie ma dużego wyboru, a właściwie żadnego - dostajemy ryż i sos z orzeszków ziemnych. Sos ma nienajlepszy kolor ale jest bardzo smaczny. Zajadamy się ze smakiem popijając ugandyjskim piwem. Wracamy do hotelu po plecaki i wychodzimy na drogę łapać minibusa do stolicy. Czekamy chwilę i zaraz zatrzymuje się samochód osobowy, który zgadza się nas zawieźć za 1500 UGX/os, czyli tyle ile podobno (tak nam powiedzieli w hotelu) kosztuje przejazd minibusem. Całą drogę mam wątpliwości czy stawka nie wzrośnie, w końcu jedziemy w luksusach, ale cena pozostaje bez zmian.
Wysiadamy blisko dworca i szukamy hotelu. Wybór pada na L'Fiance (25 000 USX/dwójka z łazienką). Kolejny raz niedziela daje nam się we znaki gdy chcemy wymienić pieniądze a wszystkie banki i 'forexy' są zamknięte. Chcąc nie chcąc wymieniamy dolary u konika, który akurat się trafił. Kupujemy na bazarze mała reklamówkę marakui (1000 UGX). Idziemy do baru na mecz, nie jest łatwo z miejscem, bo sporo jest tu fanów angielskiej ligi. Po meczu zostawiamy wszystkie rzeczy w hotelu i idziemy na bazar praktycznie na przeciwko hotelu. Wytrzymujemy 5 min - w środku jest bardzo ciasno, ciemno, klaustrofobicznie. Jesteśmy tuż przed zamknięciem więc część stoisk jest już złożona, strach pomyśleć co tu się dzieje gdy handel w pełni...
Rano nikt z NRE na nas nie czeka tak jak się umawialiśmy, po 15 minutach czekania dzwonimy do nich, podobno był ktoś przed czasem ale czemu nie poczekał to zagadka. Wysyłają samochód raz jeszcze. Przed wyjazdem nad rzekę jemy śniadanie wliczone w cenę całej imprezy. Rafting zaczynamy od ćwiczeń na spokojnej wodzie. Uczą nas co robić gdy wypadniemy z pontonu. Kolejnym etapem jest wymuszona wywrotka na małym progu, gdzie opijamy się trochę wody oraz nauka przewracania pontonu. Stopień trudności progów jest zróżnicowany od 1 do 5. Na niektórych progach woda jest tak wzburzona, że niemożliwością wydaje się ich pokonanie bez wywrotki. Jakoś nam się jednak udaje pokonać wszystkie na sucho, przy czym ja z dwóch rezygnuję i spływam bardziej stabilnym pontonem. Oprócz pokonywania progów są jeszcze długie odcinki spokojnej wody można wtedy wyskoczyć i popływać gdzieniegdzie nurt jest na tyle słaby, że trzeba wiosłować. Ze względu na niski poziom wody na Bad Place jesteśmy zmuszeni ominąć je bokiem. Wracamy na camping NRE gdzie mamy darmowy nocleg w dormie, obiad i darmowe piwo. Niestety dowiadujemy się, że pobliski browar nie jest już dostępnym dla turystów do zwiedzania. Resztę dnia spędzamy więc na relaksie na kempingu Bugajami Falls.
25.09 Crater Lakes
Do południa "plażujemy" na kempingu. Później pakujemy się i razem z Harrisonem, który akurat przyszedł się z nami zobaczyć, schodzimy do drogi żeby złapać jakiś transport do Fort Portal. Idziemy ponad 40 minut, gdy w końcu coś przejeżdża i podwozi nas do głównej drogi gdzie po kilkunastu minutach zatrzymuje się osobówka. Okazuje się, że w środku jest już pięciu pasażerów, co jak się okazuje nie przeszkadza wziąć jeszcze trzech. Siadamy w ciekawej konfiguracji - nasza trójka z przodu, obok na jednym fotelu z kierowcą też jest pasażer a pozostała czwórka tak jak siedziała tak siedzi z tyłu. Podziwiamy umiejętności kierowcy tym bardziej, że skrzynia nie jest automatyczna! Jedziemy tak ze 20 km (2000 UGX/os).W Fort Portal mamy szczęście, bo minibus odjeżdżający do Kasese jest już praktycznie pełny. Wciskają nas na tył i za chwilę odjeżdżamy. W Kasese mamy od razu przesiadkę do Katunguru. Do wioski docieramy przed zmrokiem. Ktoś prowadzi nas do hotelu na podwórku (10000 UGX/ dwójka). Pokój nie jest za specjalny ale ma moskitierę. Toaleta i prysznic są na innym podwórku. W jedynej znalezionej restauracji jemy rybę z frytkami. Umawiamy transport do Katunguru Gate skąd postanawiamy spróbować swoich sił łapiąc stopa do Mbeya Lodge, gdzie chcemy załapać się na rejs po kanale. Wioska nie oferuje wielu atrakcji, właściwie jedyną jest bilard więc idziemy się pogapić jak grają miejscowi. W nocy mam problemy ze spaniem - w pokoju jest bardzo dużo komarów, których bzyczenie nie pozwala zasnąć.
Wstajemy przed 6. Przy bramie do parku płacimy za wstęp (25$). Strażnicy udostępniają nam ławkę i czekamy aż coś będzie jechało w stronę parku. Nie mamy jednak szczęścia i tuż przed 9 żeby zdążyć na pierwszy rejs decydujemy się na taksówkę, która się akurat pojawiła. Transport nie jest tani (20000 UGX) ale zważywszy na to, że bardzo zależy nam na pierwszym rejsie, nie mamy większego wyboru. Do przystani docieramy w ostatniej chwili, jakie jest nasze zdziwienie, kiedy okazuje się, że nie ma żadnych turystów, jedynie jakaś wycieczka szkolna. Dołączamy do nich choć ich rejs trwa tylko godzinę (10$), która mija bardzo szybko."Nasz" kierowca czeka na nas na brzegu i jest trochę natrętny, ciężko mu wytłumaczyć, że nie zamierzamy z nim wracać i znowu tyle płacić. Postanawiamy pójść do Mbeya Lodge na colę a później ponownie próbować szczęścia w łapaniu stopa. Na napój czekamy dobre 20 min nie robi to na nas wrażenia, bo i tak nam się nie spieszy, podziwiamy widok na kanał i czytamy książki. Na terenie hotelu coś zajada guziec i biegają mangusty, później do akcji wkracza hipopotam - najniebezpieczniejsze zwierze Afryki.Usadawiamy się przy szlabanie i czekamy na transport. Ruch jest zdecydowanie większy niż rano. Jeden z kierowców decyduje się nas podwieźć za 10000 UGX do głównej drogi jakąś inna trasą, co nas oczywiście cieszy. Po drodze mijamy kilka stad słoni. Kierowca nie zostawia nas przy drodze tylko postanawia zawieźć do najbliższej miejscowości. Udaje mu się jednak zatrzymać autobus do Mbarara na trasie. Przepakowujemy plecaki i usadawiamy się szczęśliwi, że tak łatwo poszło. Wysiadamy w Ishaka, bo chcemy sobie skrócić drogę do Kabale. W jednym z barów oglądamy kwalifikacje F1. Robimy rozeznanie i faktycznie, tak jak nam mówił bileter, nie ma stąd transportu do Kabale innego niż przez Mbarara. Stajemy tam gdzie wysiedliśmy i czekamy na autobus. Jako pierwsze podjeżdżają shared-taxi, kierowcy trochę się o nas kłócą i nawzajem utrudniają wejście do samochodu. Po 10 min ostrej wymiany zdań i zapłaceniu haraczu przez naszego kierowcę, odjeżdżamy. Ze względu na popołudniową porę wszystkie banki w Mbarara są już zamknięte a my akurat musimy wymienić pieniądze. Złota zasada w takiej sytuacji: szukaj biznesu, którego właścicielem jest Hindus. Trafiło tym razem na aptekę : Droga do Kabale jest początkowo koszmarna, co nie pozwala na jazdę z przyzwoitą prędkością więc do miasta docieramy już jak jest ciemno. Ciemność potęguje awaria prądu w całej okolicy. I nici z planowanej dzisiaj dyskoteki...

Do Ruandy chcemy wjechać przez Cyanikę - w Ruhengeri mamy zarezerwowany Gorilla Tracking, dlatego też z Kabale zmierzamy w kierunku Kisoro. W Kisoro mamy szczęście - trafiamy na dzień targowy. Widok jest ciekawy, z okolicznych wiosek przyszło bardzo dużo kobiet ubranych w tradycyjne stroje. Miasteczko tętni życiem, szkoda tylko, że pogoda daje się we znaki, co kilkadziesiąt minut pada ulewny deszcz. Chcemy skorzystać z Internetu niestety jedyne miejsce gdzie prawdopodobnie byłaby taka możliwość jest zamknięte.